Wystarczy popatrzeć jaki codzienny obrazek zastaje się po "fachowcach" a odechciewa się rozpoczęcia kolejnego sezonu remontowego... Jeśli chodzi o "speców" mamy wyjątkowe szczęście trafiać na tych od odstawiania fuszerek, nie rozstających się z butelką, filozofów od siedmiu boleści, bałaganiarzy do kwadratu porzucających narzędzia jak leci, by nazajutrz pół dnia szukać kielni. Zazwyczaj stratni jesteśmy ponad to, co było do zapłaty umówione. Trzeba zainwestować w zeszyt i skrupulatnie zapisywać każde 15 zł - wiadomo na co... Przy końcowym rozliczeniu trzeba zainwestować w środek na uspokojenie, bo zeszyt nie excel wprawdzie, ale wskazuje, że to nam trzeba dopłacić i pan "fachowiec" mocno się pieni ze wzburzenia... Nigdy przy tym nie doliczamy strat... w końcu zabetonowana trawa sobie jakoś poradzi. Czy ktoś widział trawę, która nie potrafi rosnąć na betonie???
W tym roku doszedł kolejny stopień trudności w postaci P. i jego veto na wszystko co powiem. Rozumiem, że w zeszłym roku koparkę za wcześnie zamówiłam i koleiny na pół metra zrobiła... ale zasypałam, trawkę posiałam i już w czerwcu tematu nie było:) Rozumiem finanse...dlatego człapiemy sobie sezon po sezonie, że żaden bank nas nie sponsoruje...ale jak mam zlikwidować widok komina ( wąska działka ) bez zrobienia ścieżki po łuku? Ścieżka slalom nie, bo węgiel taczką trzeba wozić po prostej...sic! Od tyłu się nie da, bo gmina nie odśnieża. Kotłownia dosłownie pośrodku wąskiej, długiej jak kicha działki. Pomyśleć tylko, że kolejny mój pomysł to wiatrołap a później taras przy domu... same slalomy!!! Żadnej prostej!
Póki co padło jedynie na wymianę okien w jadalni. Świetnie! Do pakietu potrzebny tylko bujany fotel. Będę się bujać gapiąc w te okna i udając, że konająca rudera po drugiej stronie ulicy to deja vu.
Nigdy nie chciałam teraz, zaraz, natychmiast, ale jak wizje uciekają mi sprzed oczu to jakbym ślepła i gasła. Chyba takich jak ja można tylko zniszczyć jednym - odebrać nadzieję...