Jak to się mówi “słowo się rzekło, kobyła u płotu…” obiecałam odzywać się częściej i znowu pokazuję coś nieskończonego. Wiadomo, że na zdjęciach stryszek wyglądał dość efektownie i przed remontem, ale uwierzcie mi – straszył :)) Koniec z dziurami w ścianach, dyndającą folią dachową, milionem metrów przedłużaczy i przyheftanej na sznurku jarzeniówki jako oświetlenie!
Koncepcja założona lata temu wchodzi w życie praktycznie bez poprawek – jak najwięcej belek na wierzchu, jak najmniej rigipsowych płyt, tynki białe, belki ciemne, tapicerka w dużej ilości jasna ( biała haha ) i mnóstwo lamp stołowych. Pod lampy została zrobiona zmyślnie elektryka, jest wydzielony obwód z gniazdkami przeznaczonymi do lamp – jednym włącznikiem zaświeca i gasi się wszystkie :)) Oczywiście wmontowałam sobie w sufit kilka halogenów ale w celu nie przeoczenia paprocha przy sprzątaniu ;)
Dziura w ramce… dziura ma dwa cele, pozostawienie kawałka starej ściany ( Ita, pamiętasz ? ) i noszę się z zamiarem wybudowania wokół niej atrapy kominka z łupka. Póki co jest sobie ładną dziurą w ramce.
I naprawdę byłoby super, gdybym miała do wykończenia tylko listwy ( podłogę położę jak mi kot znormalnieje ) i do uszycia obicie na szezlong, ale zrobiona jest tylko połowa pokoju, a na drugą nie mam sił. Może po weekendzie :)
Jak dokończę to wkleję nowe zdjęcia, co tam…
Pozdrawiam serdecznie,
Lambi