środa, 10 marca 2010

Kamelia, dzwonek i wielki dzwon w głowie...

On chyba naprawdę mnie nie lubi ...kupił mi najprawdziwszą Kamelię :)  I na dodatek syna w proceder wciągnął i przytaszczyli razem jeszcze  wiklinowy kajak zapełniony niebieskawymi dzwonkami ( jaki tam niebieskawy - rozbielona ultramaryna )
To już mamy komplet mojego męczennictwa...męczę się, że mu dałam dyla na Wyspy, męczę się, że  zamorduję te rośliny, bo nigdzie tutaj nie mam około 15 stopni...męczę się, że mam lenia - nawyciągałam ze strychu kupę rupieci i jakoś nie mam mocy za to się zabrać... a co najgorsze drzwi do pokoju ściągnęłam już dwa tygodnie temu, chciałby połówek je na powrót ale idzie mi tak samo jak z resztą... Opalarka się nie zacięła, ale ja i owszem... może na kretyna, który wcześniej nie pociągnął drewna pokostem ? Farba wbiła się tak w drewno, że siódme poty mi wychodzą a skubanica - olejnica nic...
No i nikt tu nie zagląda...




To moje strychowe znaleziska i łazienka w stanie wojny ze mną... nawet miski mi się nie chciało wyciągnąć z umywalki do zdjęcia :) Cała obskurna prawda wylazła o mnie wraz z tym kawałkiem plastiku... Jak zwykle nie mogę dokończyć...wnęki porobiłam, półki ze starych belek, trawertyn i tynki też... a dalej straszy...

Dzisiaj 10 marca...chociaż jak zwykle wiele nie wymyślę to składam Ci najlepsze życzenia z okazji urodzin kochanie :)


2 komentarze:

  1. Ja zaglądam,kochana.
    Piękne zdjęcia!
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też zaglądam, z opóźnieniem i partiami, bo czasu brak, ale jednak! i się nie łam kobieto! nie da się na 200 albo i 300% normy przez 365 dni w roku, to fizycznie niemożliwe!

    OdpowiedzUsuń