niedziela, 31 stycznia 2010

Play hide and seek...



Wiem, że miało być o czym innym...ale,

Okazało się, że meble stojące na niewłaściwych polach szachownicy domu to tylko chaos wizualny i dyskomfort jedynie dla mnie;

wszędobylskie panoszenie się garnuszków, dzbanuszków i zapasów żywności to tylko brak dodatkowych półek w spiżarni...

Została sobie jeszcze łazienka...taka dodatkowa, doczepiona jak ostatni wagonik w "kolejce" i chyba przez to sobie czeka i czeka...

no cóż...logicznie rzecz ujmując w łapki, przytrzymawszy celem popatrzenia jej głeboko w ślepia może i tak, może to łazienka z rozmachem zaczęta powinna doczekać się szczęśliwego finału ? Jak można dwa lata debatować czy prysznic czy wanna i nie dojść do żadnego wniosku ? Widać w niektórych kulturach można...Najchętniej zrobiłabym dwa w jednym, albo jedno a dobrze, ale i tutaj mózgownica ciągle bawi się ze mną w chowanego...Lubię to miejsce - duże i blisko wejścia do domu, co w lecie jest nieocenione tzw "pod ręką", ale póki co najbardziej korzystają z niego: małolat i misiek kuternoga. Ja tymczasem przebieram nerwowo nogami...no tak mnie ciągnie do zmian ! Do kończenia, do paćkania się w zaprawach, fugach, gipsach, do odgłosów wyrzynarki, młotka i wkrętarki, zapachu bejcy i farby i totalnego wieczornego zmęczenia...

dobrze się składa, bo - 

reszta ludu domaga się mycia...

p.s. zdjęcie górne zapożyczone via internet

piątek, 29 stycznia 2010

Home and child part two...



Home and child




Mam wrażenie, że przez mój dom przeszło tornado...nie...przeleciała szarańcza...nie...

Tajfun ?
Tsunami ?
Fala wsteczna ?
Trzęsienie ziemi ?
Ba, chyba wszystkie zjawiska są adekwatne jedynie czas się nie zgadza...
To wszystko ma czas teraźniejszy niestety...
Zjawiskiem tym jest nieziemski trzylatek, który zawładnął całym domem łącznie ze szczotką do wc...porozstawiał wszędzie barykady z samochodzików...poupychał moje meble pod ścianami torując drogę dla swoich namiotów, wyścigów samochodowych, szaleńczej bieganinie za kotami lub bez specjalnie szczytnego celu...
Stan domu przygotowanego na jego przyjście na świat – dla mnie bez zarzutu, mimo ważkiego podejścia do fotografii :) 
Stan obecny oprócz poupychanych w kąt mebli : krem na ścianie tudzież oliwka – dla ściany żadna różnica, ściana w ołówku, ściana w pastelu, ściana w pisaku, ściana odłubana; podłoga w malowniczych zagłębieniach a’la uderzenia od młotka, podłoga z naklejkami, podłoga popisana markerem... prawda, że tak przemawia do wyobraźni, że mogę oszczędzić sobie stan foteli, sof, obrusów ? O sprzęcie agd zapomnijmy...nie czas ani miejsce na dodatkowe frustracje...po prostu powiedzmy o nim w czasie przeszłym.
Powklejam sobie ten mój własnymi rękami zrobiony ideał...a jak aparat nie odmówi współpracy to następna notka będzie już teraźniejszym przekazem obrazu wiekowej chaty po przejściach z trzylatkiem...


czwartek, 28 stycznia 2010

Sunny day...


Od kilku dni słońce aż zalewa dom...promienie wdzierające się w najmniejszy zakamarek nie dają spać – skutkiem czego matka stała się wyjątkowo ożywiona, pełna zapału do wszystkiego, od garów czyli gotowania zaczynając a na pracach twórczo-artystycznych kończąc...
Mamy zatem nadplanowy krupnik ( ale tak pasuje mi do aury za oknem ) i przymiarkę na nowe, wiosenne dekoracje wiejskiego domku z użyciem wysuszonych już róż zdobiących wcześniej świąteczny stół...


Wiem..
Ciut przyśpieszyłam z dekoracjami wiosennymi, ale to wszystko wina słońca...
I tatusiowego dbania o załadunek pieca...oj można dać się zwieść !
W końcu za oknem rekordowe mrozy i ogromna fura ciężkiego, zmrożonego na skałę śniegu... w niektórych miejscach w ogrodzie sięga łydek i bezlitośnie wpycha się do śniegowców. 
Pobiegałam dzisiaj z aparatem po rejonach „jakoś dostępnych” i widziałam smętne, skute lodem i zduszone czapami śniegu rośliny wołające o ratunek.
Tym dużym i średnim okazom wystaje jedynie „nos”, reszta roślin sprawia wrażenie jedynie śniegowego pagórka...
Smutna dola ogrodnika, który siał, sadził i dbał a teraz i takie widoki oglądać musi...