środa, 29 września 2010

Polak potrafi...rujnować.

Może dlatego, że to tak blisko mnie zbulwersowało? A może dlatego, że takie piękne było... No bo było niestety i jest to rzecz haniebna... Czy ktoś przejeżdżając obok ruin pałacu myśli, że on tak po prostu stał się ruiną? Szczególnie taki gotyk nie miał na to szans... ale jest ktoś kto pomoże z wielką chęcią... wstyd mi czasami, że jestem Polką...

Poniżej wklejam kilka zdań ze strony www.kopice.prv.pl - zdjęcia również pochodzą z tej strony.

Pałac w Kopicach ... o którym zwykło się mówić "pałac na wodzie", bo otoczony był z trzech stron rozległymi stawami, z imponującym 60 hektarowym parkiem, znakomitymi zbiorami rzeźb i obrazów, trofeami myśliwskimi, kolekcją rzadkich książek i zbroi, był na początku XX wieku odwiedzany przez europejską arystokrację.

Okres II Wojny Światowej pałac przetrwał bez jakichkolwiek uszkodzeń. Po roku 1945 wielokrotnie okradany przez szabrowników. W 1958 splądrowany ostatni raz, a następnie dla zatarcia śladów podpalony. Kolejne lata to systematyczna grabież i dewastacja.

Krakowski biznesmen wziął podobno na fikcyjny remont pałacu wielomilionowy kredyt i ślad po nim zaginął. W Kopicach nie pokazywał się przez 18 lat, ignorował wszelkie polecenia i kary nakładane na niego przez konserwatora zabytków, a osamotniony i porzucony jak "bezpański pies" pałac po prostu powoli umierał ...

Niestety ta bajkowa wrecz opowieść kończy się prawdziwym horrorem ... po roku 1945 splądrowano sarkofagi. Z opowieści mieszkańców wynika, że wandale nie tylko, powyciagali z pałacowej kaplicy zmumifikowane zwłoki Joanny i Urlicha Schaffgotschow, ale nawet - co brzmi juz naprawdę makabrycznie - dla głupiego dowcipu ustawili je przed lokalna knajpą ... przy rowerze. Pózniej przez dlugi czas poniewieraly sie po parku i plywaly w fosie palacowej. Dopiero po jakims czasie pochowano je w zwyklym grobie nieopodal.

Chyba starczy - kto darzy sentymentem urokliwe, majestatyczne budowle, mozolnie wznoszone w hołdzie dla swojego herbu - poczyta w necie. Jedynie żal, że takie prawdziwe perły, były aż takim wrogiem PRL-u, że teraz zamiast przyciągać - odstraszają i bardzo źle o nas świadczą. Można by jeszcze wiele powiedzieć, ale co to da? Jest w naszym wielkim mieście Pan, który skutecznie zmienia jego krajobraz na własną modłę... Buduje koszmarne centra handlowe w sercu miasta o typowo przedwojennej zabudowie - a tego Solpolu obok kościoła Św. Doroty nigdy mu nie daruję... Teraz wyburzył jeden koszmarek, żeby zamienić go na większy... matko, czy on nie ma żony, która ma gust i podpowie co_nie_co w stylu - Nie uznaję odmowy?!

Zamiast znęcać się nad wielkim miastem, mógły kasę dać na to:










wtorek, 28 września 2010

Historia mojego nic_nie_robienia...

Koszyczki na tea-lighty to nowe zdobycze, tacka rodem z wykopalisk również... i miało być właściwie o tym, ale mój mózg jakoś nie może wrócić do pionu...
Może pochwalę się następnym razem i opowiem co można znaleźć przy okazji  polowania na kalosze, palto na deszcz i innych niezbędnych dla przedszkolaka przydasiów.
Opowieści zaległych mam mnóstwo, zdjęcia jak poparzone nie mogą się doczekać kiedy tutaj trafią, ale co z tego, kiedy kocia sprawa przysłoniła nam cały ubiegły tydzień... Obecnie zamyślona patrzę na mojego twora - kopię  "Szewca" T.  Makowskiego i cieszę się, naprawdę się cieszę, że prawie mamy to za sobą.
Kobietom w zagrożonej ciąży mało wolno, na szczęście nikt nie czepia się tego czym zajmują ręce:) Zmalowałam "Szewca" 4 lata temu, jak Lulu był dosłownie częścią mnie... Bez obaw, terpentyna specjalna, nie trująca. A bardzo się cieszę, że go mam. Tak po prostu. W ciężkich chwilach dodajemy sobie otuchy...


O ile dezynsekcja była "pryszczem" w kociej sprawie - dwóch Panów, sprzęt i 150 zł do zapłaty plus niestety zapalenie krtani u Julka ze względu na konieczność ewakuowania się na dwór podczas oprysku - tak rzeczywistość dalsza nas przerosła...
Koci katar.
Wszystkie koty zainfekowane, łącznie z naszym Miśkiem, który jako domowy prawie z resztą się nie stykał. Po dwóch dniach przemywania oczu poddałam się... a w tym czasie licząc na dobrych ludzi wywiesiłam ogłoszenie na allegro. Telefon mi dzwoni - a koty chore! Nie wiem czy ktoś z Was jechał kiedyś z wieloma kotami naraz do weta - ja musiałam prosić na pomoc całą rodzinę, niestety Misiek nie da się zamknąć do transportera - poza tym ciul z nim i tak zgubiły mi sią spinki zamykające dół z górą. Misiek na kolanach, ślina z pychola leci, reszta w koszu rzuca się jakby ktoś rakietką piłkę odbijał, nic to...
Pan chciał trzy z jednego miotu. Ok. Idzie zima, maluchy muszą mieć dom. Za chwilę mail z awanturą, przecież kotka miała być moja - pisze Pani. W sumie nic nie obiecywałam a Pani się nie odezwała na czas. Znowu dylemat, myślenie i kombinowanie... a przecież maluchom należy się dom!
Dzisiaj pod gabinetem:
- I po co to wszystko ? - pyta on.
- Nie po co tylko za co - mówi ona
- Jak za co? - marszczy brwi on.
- No za tego rudzielca co nam wrzucili - odpowiada ona wywalając niedopałek.
- No tak, ktoś mi podrzuca rachunek 250 zł do zapłaty, ot ludzie - petuje z niesmakiem.
Pisałam już wcześniej o rudym miocie wrzuconym nam na posesję, dwa zwiały, jeden został ale rozniósł wszystkie możliwe choroby i badziewia...
Nam pozostało jeszcze leczenie trzech, ale na koniec chciałam wspomnieć o niesamowitej osobie, która podbiła moje serce a o której nadmieniałam wyżej. Zapamiętam Adę na zawsze. To ona tak biła się o małą kotkę i na koniec okazało się, że jest z Warszawy i chce po nią przyjechać pociągiem! Nie mogłam rozdzielić takiej miłości, chociaż miałam dużo wątpliwości, bo jednak zdjęcie to zdjęcie, nawet najlepsze nie zawsze odda rzeczywistość. Z Adą spotkałyśmy się na dworcu we Wrocławiu, zamieniłyśmy kilka zdań, bo już podstawiono pociąg do Warszawy. Musnęłam małą na pożegnanie i dałam kocyk z naszymi zapachami. Spała całą drogę. Wiem, bo Ada wczoraj napisała mi maila. Czy to nie cudowne, że dla chcącego nic trudnego ?
Tego Wam wszystkim życzę z całego serca,


miłego dnia,
Lambi

środa, 22 września 2010

Jesień odwołana!

Boję się zimna... nigdy nie potrafiłam wyhodować na sobie "warstwy izolującej" a ubieranie się na cebulę męczy mnie okropnie; w efekcie paraduję po dworze nieadekwatnie ubrana do tego co za oknem, kicham, siąpam nosem a moje zatoki leczę w piekarniku w łazience:)
Z błogością zatrzymałam dla siebie dzisiejszy dzień, wiosna... tylko jeszcze w lepszym wydaniu:) Zamiast rododendronów kwitną ostróżki i skłamałabym, że mówią swoje ostatnie słowo!
To cudo lawendowego koloru - kupne, ale moja niżej, wysiana z tyćkiego nasionka też mi zakwitła! A pesymiści od roślinek piszą, że kwitnie dopiero na drugi rok:) 
Popatrzcie sami jaka cudna wiosna:)













Sałatą z rzodkiewą i szczypiorem zajadamy się jak wiosną, następna siana przez Lulu już wzeszła a małolat jest tak dumny ze swoich warzyw, że wcina wszystko:)
Dzisiaj testował nasz winogron i na jak chłopa wybitnie do tej pory mięsnego poszło mu nieźle... Konkurencja w postaci pszczół, szpaków i mrówek wybitnie wkazuje, że słodziutki jak co roku. 
Wytłuszczonym powinnam napisać, że z opóźnieniem 21 dniowym zaczyna rok przedszkolny - a mama po pięciu tygodniach wychodzi na wolność! 
Czyli co?
Zaczynam wiosenne porządki:))
Moc uścisków,
Lambi

niedziela, 19 września 2010

Świat wirtu - realny, czyli spotkanie blogerek...

Przykro mi, fot ni ma... Z wrażenia zapomniałam aparatu, lub jak kto woli widać wcale nie mam EOS'a tylko się chwaliłam:)  

Na szczęście Paula jest bardziej przytomna i swój zabrała, jak będzie miała chęć z pewnością się zdjęciami podzieli;)

Czas, zegar, minuty - to fascynujące co się dzieje z takim durnym urządzeniem na takim spotkaniu! Czemu tak nie zaiwania jak siedzi się na przystanku i czeka na autobus, albo w przychodni na swoją kolejkę, tylko akurat w takim momencie przyśpiesza? Każdy temat mam wrażenie jedynie napoczęty... w końcu kilka kobiet to kilka odmiennych zdań, przeżyć, doświadczeń, każda chciałaby i usłyszeć i przytaknąć bądź oponować, a ten tyka i tyka i jedynie podsyca ten niedosyt spotkania...

Niestety, nie udało nam się nikogo "obgadać" - totalnie z braku czasu na ten poboczny wątek - ale myślę, że nadrobimy następnym razem:) (Tu powinna być gwiazdka taka mała, wiecie, jak np. testowano na 96 procentach i okazało się skuteczne na 5-ciu )

Gwiazdka : odpowiedź na komentarz sugerujący, żebyśmy "obgadywały inne blogi bez pardonu"... 

Dzisiaj w realu przekonałam się, że piszę bez składu i ładu. I racja. Muszę popracować nad byciem zrozumiałą, trudne to jak jasny gwint:)

Dziewczyny natomiast - wulkany przeplatające się z niesamowitą wrażliwością, każda inna a kompletnie fascynująca... Myślę - gdyby mi się nie chciało, gdybym nie mogła, gdyby mnie to ominęło - straciłabym o wiele więcej, niż myślałam... Powiem Wam tylko jedno: internet jest do bani, real to prawdziwe życie! Jestem szczęśliwa, że dotarłam, że poznałam tyle wspaniałych babek:) Apetyt na babskie rozmowy podniósł się w moim mózgowiu na tyle, że kombinacje alpejskie zaczynam - może wiosną w Strasznym Dworze spęd zrobić? Rozmowy od rana do wieczoru i od wieczoru do rana... Chciałabym, a tymczasem:

W Pauli, Kasi, Kamili, Imoen zobaczyłam osoby, z którymi nie raz jeszcze będę chciała się spotkać. O ile będą chciały tego samego...

Nie napiszę więcej, tego typu spotkania mają w sobie magię, której nie sposób przekazać jak przepis na drożdżówkę:)

Dziękuję Wam za wspaniały wieczór! Lulu z wrażeń padł w drodze powrotnej do domu:)

Pozdrawiam Was i życzę miłej niedzieli

Lambi

środa, 15 września 2010

Dla Imoen...

worek na kapcie/papcie można kupić, uszyć albo zamist użyć zrywki z supermarketu. Nie przesadzam, takie czasy, że i to wolno:)

Dla Was - kobiet lekkiego szycia i powabności pomysłu i wykonania - wór dla przedszkolaka to banał! Imoen - Ty zaliczasz się do grona, więc posłuchaj, proszę...

Ja kryterium mam jedno - ocena trzylatka:) Nikt inny w domu nie zauważa kompletnie nic, no chodzą takie krowy od lodówki do telewizora:) A Lulu widzi wszystko: i ścianę pomalowaną i schody i nawet jak odkurzacz nie na miejsce odłożony to wspomni: Ale łanie odkuzyłaś:) Mogłabym długo jeszcze o kwiatkach w wazonie i Kubusiu głodnym, co jadł raptem 5 minut temu:) Syn sekundant i sekundnik a i sekutnik w jednym :)

Imoen - koślawo poszyłam, Ty umiesz bezbłędnie, ale ciul z tym... dla mnie ważne, że spał z tym worem:)

Worek uszyty, a przedszolak na antybiotyku różnorakich rozrywek testuje, tym razem ognicho, aż uwierzyć nie mogę, że pierwsze tego roku i w sumie na zakończenie sezonu. Powoli trzeba zbierać zabawki i chować się do domu. Dla wieśniaka jest to najtrudniejsza pora roku, chociaż ja nigdy nie lubiłam i nie polubię jesieni. Chyba nikt urodzony wiosną jej nie lubi... Poza tym za co ? Za zasmarkane nosy, wiatr przeszywający plecy, nakładanie na siebie stosiku ubrań, okazjonalne spacery w celu doprawienia się kompletnego, grabienia opadających liści, patrzenia jak wszystko zasycha i zamiera ? Brr...

Już wolę zimę, ale jesieni - mówię nie!

Segreguję zdjęcia w kompie. Wykasowuję te nadprogramowe licząc się z tym, że pamięć maszyny też kiedyś się kończy. Przy okazji natknęłam się na zdjęcia bobo, które obecnego Lula wcale nie przypomina...



niedziela, 5 września 2010

Żegnaj Fifi...



nie wiem dlaczego nie mogłaś zostać z nami dłużej...
nie wiem...
będzie mi brakowało Twoich mądrych oczu...
byłaś wyjątkowa i pamiętaj o tym,  kiedyznowu je otworzysz...
będę tęsknić...
chociaż tak naprawdę mam nadzieję, że zapomnę,
albo obudzę się jutro i będzie tak jak było.


piątek, 3 września 2010

Całkiem inna chata...

...no właśnie? Jaka chata? Ano taka zabytkowa, stojąca w centrum wielkiego miasta i o której przypomniałam sobie jak : Elamika, Klaus, Imoen, Mili i Aagaa zaprosiły mnie do zabawy pt. co lubię...
Lubię nasze mieszkanie w wielkim mieście... wielkie i wysokie na 3,5 m, ale zacznijmy od definicji mojego lubię:)
Lubię, to takie coś jak temperatura wody do kąpania noworodka - 36,6 stopnia i ani tyci więcej. Czyli bez przesady, bez ochów i achów...
Z mieszkaniem jest tak, że choć piękne, z premedytacją w polerowanych gresach i włoskich meblach urządzone i miło patrzeć jak po tych przestrzeniach młody śmiga na jeździku - to jednak nie nasza wiejska chata... Miasto dla nas, szczególnie tak wielkie jest przygnębiające i kompletnie można tam ogłuchnąć! Dosłownie nie słychać ani słów ani własnych myśli tylko wyjące karetki i z hukiem walące auta o kocie łby... nie chce nam się tam spędzać więcej czasu, niż musimy:)


Lubię terenówki... wszystkie dosłownie... ale miałam  Pajero Sport i najwyższym uczuciem pałam do wersji amerykańskich...  full wyposażenie i oczywiście automat, to auto dla mnie:)
Endeavor czy klasyczny Outlander? Nie wiem... 
bo, lubię zmieniać zdanie i nie jest wykluczona Ml-ka, choć troszku mała...
Nie zmienia to faktu, że lubię marzyć, rozmyślać,  snuć plany a i planować:)


Lubię mały sklepik w lubuskim... to takie zakupy zwane rarytasem, jak wpadam raz do roku Panie znoszą mi wszystko co pasuje i leży dobrze na moim chudym ciele a ja... nie robię zakupów nigdzie indziej:)  Bo i po co? Jak tam frykasy jak w restauracji najlepszej - tylko ubraniowe - najlepszego gatunku i totalnie w moim stylu:) A jak idę ulicą to nie czuję się jak siostra co drugiej babki rodem z H&M i to też lubię:)


Lubię spać i lubię moje sny... 

I nic nie poradzę na to,  że nie wymieniłam nic z duchowych rzeczy, ale one są na półce "uwielbiam"...