czwartek, 25 lutego 2010

Message from England...

Dałam nogę na Wyspy...

Nie musiałam, nie planowałam, oględnie rzec ujmując nawet nie chciałam...

a jednak uciekłam.

Jestem w Newcastle za namową ciemnej strony mojej duszy, czyli zrobić na złość. 

Udało się. 

Moje samopoczucie ? Coś z rodzaju tych obślizłych i płażączych - obrzydliwe...

Teraz wiem, że żeby być kobietą-fundamentem nie robi się takich rzeczy; nie zostawia się domu przyzwyczajonego do tego, że jest się jego nieoderwalną częścią, nie krzywdzi się dzieci wizją - ratunku w domu jak nigdy nie ma matki, ale drwi z mężczyzn, którzy nie są w stanie wtłuc sobie tej ponurej wizji do głowy, tylko zwykłą żone zamieniają w jędzę, która musi im to unaocznić...

Wszystko wyszło smutno, tępo i blado...na dodatek bez zdjęciowo - na Wyspach mżyscie w dzień, mlisto wieczorami i temperatura jak obecne stosunki moje z małżem - chłodno jakoś.

Pozdrawiam cieplutko, kto może niech doda otuchy :)

sobota, 20 lutego 2010

Stara chata i ja...


Tak sobie zagłówkowałam, że a) żadnej szpetoty remontowej na blogach tu nie widzę...b) żadnych stref kłopotliwych dla estety...nawet mój małż zwrócił mi uwagę, że przedmiotowej posrebrzanej miski dla kota nie widział a co dopiero pokazanie : estetycznego i pełnego walorów godnych komentarza kosza na smieci, kosza na pranie, pralni, suszarni, ociekającej błotem buciarni...hmm...może małż czasem rację ma ? 

U nas czasy jak zazwyczaj...burzliwe :) 

środa, 17 lutego 2010

Foto-story...










Dostałam dzisiaj serwetę na stół, mam to szczęście, że i od mamy i hand made by mama :) Mam już podobną, ale widać się jej zapomniało i teraz mam dwie, a jak ! Maminego rękodzięła przyjmę ilość każdą. Teraz ( jak hrabina hehe ) zażyczyłam sobie mniejsze wersje za to w ilościach hurtowych...na co ? A na dekielki od słoików walających się po spiżarni...może to zmobilizuje mnie do podjęcia decyzji o jej "docelowym" wyglądzie...Nie musi brylować, to nie o to chodzi, mam po prostu za duże oczekiwania od tych biednych 7 m...odkąd ukochaną pralnio-suszarnię oddałam synowi na pokój muszę w spiżarni pomieścić wszystko łącznie z pralką, a to nie takie proste :) Lodówki za nic w świecie nie wstawię do kuchi, dziwne nie ? Pieca kaflowego nie zburzę za nic ( a jaką na piecu mam kolekcję, fiu fiu...muszę kiedyś pokazać ), bo ładny, stary i zielony :) W konkursie na moją spiżarnię wygrał chyba pomysł z "Country Living"...ech to cuś nad drzwiami i ten turkus wewnątrz...bajka ! 

Ach ! Serweta ! W sumie też chciałabym zobaczyć jak prezentuje się w całej "okrągłości", ale gdy z mamą zwinęłyśmy się w inne rejony domu na ploteczki, pooglądał ją sobie ktoś inny...widać go dokładnie na zdjęciach - w przeciwieństwie do serwety :)

 Zdjęcie wnętrza: "Country Living"

wtorek, 16 lutego 2010

Cukierkowo...






W moim słowniku nie istniały nigdy trzy pojęcia : nie da się, nie ma i takie rozczulające włoskie "non ci va"...ale ostatnio choć się staram - wychodzi mi tyle o ile :) Krzesło miało być moją dumą, a męczę się z nim niemiłosiernie, jakieś za szare...bejca do kitu...Po drugim nałożeniu krzesło zrobiło się fioletowe, po bieleniu jakieś zsiniałe, a po przetarciu wygląda gorzej, niż wyciągnięte tydzień temu ze strychu :) Wymyśliłam sobie rafię na oparciu w celu dodania mu "charakteru"... co się dziwić skoro wygląda jak parę patyczków pozbijanych raz pionowo raz poziomo, liche to takie i bidne :) Rafia wyszła mi rewelacja - chociaż pierwszy raz mocowałam - tu duży plus. Mam nadzieję, że jak uda mi się zmęczyć to krzesło to pokażę je w całości i opiszę co i jak...

Na razie w przerwie frustrującej pracy biegałam do moich wdzięcznych jajogłówek, pachnących obłędnie jak co roku, w tym jednak zamiast kwiatostany do góry trzymać kładą się na wszystkie strony...Nasz krasnal jak zobaczył pierwszą zwisającą łodygę wpadł w panikę : "Tata, patc, mamusi kwiatek upat" - i na krzesło i heja go podnosić do góry :) Krasnal akurat mi wyszedł :))

Jelonki...jelonki wzięły mi się z dawien dawna z pewnych dywanów...takie chude, patykowate stworzenia...ja tam je nazwałam jelonki i do dziś mam do nich słabość. Te wyciełam z kartki i rykowisko obecnie mają na desce :) 

sobota, 13 lutego 2010

Human life...




Leży i mnie obkleja unieruchomiając prawą rękę tak, że ciężko mi pisać...pobudka i dojście do siebie zajęło mu prawie siedem godzin...narkoza zrobiła swoje : popuścił minimum dwa razy - smród i pranie...zapach wściekły i dla mnie w domu obcy...zawsze prosił o pomoc w wydostaniu się z domu - dzisiaj nie był w stanie...

Nie dorosłam...jestem dzieckiem które nie chce, żeby ktoś kogo potrzebuje trafił pod koła w pogoni za swoim chciejstwem...i...

W nagrodę za ingerencję w naturę kolejne kapy, dywany, poduszki z sof wywalalam na strych - jest po 2.00 w nocy...w moim mózgu autostrada a na niej wielka śmierciarka.

Śmieciarka zabawna, różowa i pękata z napisem : bądź eko - nie wysilaj się, oszczędzaj swoje baterie !

Czemu znowu dałam się nabrać ? Czemu nie posłuchałam ? 

Miałam wybór - nie dawać nikomu dostępu do domu...do mnie, do moich uczuć...

Ale dałam...

Kwiatkami obecnie nie pachnie...nie wiem co zrobić oprócz "macia" nadziei a z nią tak już jest, że nie za wiele się zda, ale bez niej nie ma nic...

środa, 3 lutego 2010

Bedroom for my son...


Te cudne pokoiki z kolekcji Halleya...

podobały mi się od zawsze...Nie wiem jak dziecko reaguje na taki pokój, chociaż mam dwójkę, to nadal nie wiem co tak naprawdę robi na nich wrażenie...Może takie pokoje są bardziej potrzebne rodzicom ? Dla poczucia, że dom w niektórych pokojach nie rozpada się stylistycznie i kolorystycznie ?

Moje dzieci dawno wyszły sobie poza moje ramy estetyczne...Starsze zazwyczaj czeka aż naczynia wyjdą z jej pokoju same, młodsze z domu robi małpi gaj...

Do tej pory myślałam, miałam wrażenie jako takie, że pokój syna jest cacy i ok. Jak mało co w naszym rozwichrzonym domu ! A tu klops...

I co z tego, że dywan i komoda kupiona, tapeta położona - teraz mam parcie na "takie cuś" gdzie orsetto pogania orsetto, cudne są, nie ?



wtorek, 2 lutego 2010

Fun time...


czyli jak to kiedyś było...biesiadowało się korzystając z zieleniny wokół i z okazji tego, że wstało słońce, i że dzięki temu, że wstało to i zielonego będzie więcej...ech...początki wieśniaka są wyśmienite i nie do opisania, cieszy oko każdy chwast !

Poniżej stare foty a w roli głównej wszystko zbite z desek pozyskanych w trakcie rozbijania europalet...








w misce układałam zerwane kwiaty...

Deski każdej maści, grubości i szerokości służyły do budowy tak szalunków jak i ławek, stołów, płotów, bram i brameczek - niestety część dokumentacji zdjęciowej jest nie-cyfrowa, a skanera ni mam...

Liczyło się zajmowanie czymś rąk - jak na terapii jakiejś...Trawka zbudował tron i chodaki napowietrzające trawę ( serio...), Karina przybasenową ławkę na ręczniki a wszyscy razem chyba pozostałą część wyposażenia - łącznie z szafkami na buty i konsolką z dekoracyjną bordiurą :) Na to wszystko przez jedne wakacje zużyliśmy około 500 europalet...


poniedziałek, 1 lutego 2010

Thanks...





Mój blogu, mój pamiętniku, po tych kilku zaledwie dniach nawet nie wiesz, jak się cieszę, że jesteś...Czuję, że powoli zaczynam nabierać "rumieńców"; wychodzić naprzeciw nowemu gasząc za sobą światła niemiłych wrażeń z przeszłości...

Jestem jeszcze jak mały korzonek odcięty od reszty, słaba i zagubiona, niepewna czy dam radę, ale w końcu "jestem". I mimo porzekadła, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki - dom, opieka nad nim i piękno jakie można w nim stworzyć - daje sens mojemu życiu...

Musiał wiedzieć to mój M. - anioł stróż - na zakręcie mojego miejskiego życia kupił kawałek tego mocno sfatygowanego gospodarstwa...

Brak wody, kanalizacji, ogrzewania znają prawie wszyscy porywający się na wiejskie chaty, w końcu wiadomo, że trzeba trochę zainwestować...z początku zresztą mycie się na dworze i kupno pierwszej kozy do ogrzania na zimę jest nawet zabawne dla mieszczucha, ale im dalej w las...

Zresztą, na początku była zabawa w ogród, czyli w to co poskąpiło ci miejskie życie: tarasy na szybko budowane z europalet ( do zamożnych nie należymy), ogniska, grillowanie, kwiatowe rabaty i uprawa malinówek...

Dodam, że zbicie okiennic...zimą na starych oknach była 2 cm warstwa lodu ( ach te unikatowe koronki) i gdyby nie okiennice nie wiem czy dałoby się dodatnią tempetaturę utrzymać wewnątrz.

Ale było to przed projektem "syn". Jak projekt ów wszedł w życie, to dom dopiero zaczął się zmieniać, oprócz wcześniej już zmienionego dachu dodano nowe podłogi ( tam gdzie się da dalej ratujemy stare dechy), tynki, okna, parapety, sufity, centralne powstało, wielki kominek z nadmuchem, dodano drugie drzwi zewnętrze, kupiono pralkę, lodówkę, zrobiono drugą łazienkę, spiżarnię, pokój na górze z przeznaczeniem na pralnię i garderobę i ...ciągle mało...mało, mało.

Za mało chyba sobie przypominam jak było...

Ale też za bardzo sobie odpuściłam...

I dziś wiem jedno : dziękuję ci M. Pracujesz tu bez wytchnienia każdą chwilę. Chociaż nie zawsze ci po drodze. Dziękuję za te wszystkie piękne blogi pełne zapału, rad, inspiracji, upodobania do tego małego wyrazu : dom.