Dałam nogę na Wyspy...
Nie musiałam, nie planowałam, oględnie rzec ujmując nawet nie chciałam...
a jednak uciekłam.
Jestem w Newcastle za namową ciemnej strony mojej duszy, czyli zrobić na złość.
Udało się.
Moje samopoczucie ? Coś z rodzaju tych obślizłych i płażączych - obrzydliwe...
Teraz wiem, że żeby być kobietą-fundamentem nie robi się takich rzeczy; nie zostawia się domu przyzwyczajonego do tego, że jest się jego nieoderwalną częścią, nie krzywdzi się dzieci wizją - ratunku w domu jak nigdy nie ma matki, ale drwi z mężczyzn, którzy nie są w stanie wtłuc sobie tej ponurej wizji do głowy, tylko zwykłą żone zamieniają w jędzę, która musi im to unaocznić...
Wszystko wyszło smutno, tępo i blado...na dodatek bez zdjęciowo - na Wyspach mżyscie w dzień, mlisto wieczorami i temperatura jak obecne stosunki moje z małżem - chłodno jakoś.
Pozdrawiam cieplutko, kto może niech doda otuchy :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz