niedziela, 9 maja 2010

Dziesiąte...

Ładne mam pisklaki ? Tak znalazłam przy okazji szukania tego magicznego z numerem "10". 
Co roku jaskółki wtryniają się do stajni i zakładają gniazda. A jak już je założą robią takie piki jak ktoś tam wchodzi, że czasami zastanawiam się czy mam własność czy współwłasność ;)
Do zabawy w dziesiąte zdjęcia zaprosiła mnie Agaa z Oazy. Dziękuję Aguś :)
Co się "10-tego" tyczy to z tym na blogu było prosto. Zrobione jest w 2006 roku w czerwcu . A na nim  dekoracja stołowa do niedzielnego obiadku na świeżym powietrzu. Niewiele rosło,  głównie to co przywiało i zapuściło korzonek na mojej ziemii, bo niestety wtedy nie rozróżniałam rumianku od Margerytki :)  Ogród i bardzo skompliwowane nazewnictwo roślin a jeszcze bardziej złożona pielęgnacja jakoś wtedy nie wróżyła, że będę sadzić w przyszłości coś oprócz pomidorów :)
Ale jak podawałam obiadki to po królewsku... Gotować bardzo lubię i lubiłam i zrobienie obiadu dla pułku wojska to dla mnie pikuś! No i oczywiście musiała być oprawa: świece, kwiaty, serwety :)

Musiałam wybrać drugie, to z komputera. Szkoda, że nie odzyskam nigdy tych, które naprawdę były kandydatami bo coś wsiorbało moje motyle, zatrwiany i bąki w słonecznikach. Mam jedynie wywołane, bo były sobie na wystawie. Ale trudno.
Drugie "10-te" jest  pozornie równie sielskie ale historia z nim związania - mniej.
Dotyczy bowiem mojej historii z kotami. To jest też z czerwca 2006. Już u nas, na naszej wiejskiej ziemii.
Na zdjęciu na pierwszym planie jest Pan Kropek, a na drugim Fifi. 


Kupiliśmy to zapuszczone dziadostwo w 2004 roku. Dzień przed wyjazdem nasz rudzielec Iwan dał dyla. Na dodatek zerwał obrożę z imieniem i moim nr telefonu. Zamiast spać całą noc siedziałam w oknie... Myślałam, że może przyjdzie, w końcu to nie jego pierwsza ucieczka, a po ostatniej szukałam go prawie dwa lata! Przepadł jednak bez wieści a że był z nami od moich czasów licealnych, to pewnie zrobił to dla nas...wiadomo dlaczego :(
Na wsi bez kota zrobiło mi się beznadziejnie, bo wreszcie miejsca pod dostatkiem, a nic koło Ciebie się nie szwenda. Zapuściłam w świat, że chcę kota i ma być koniecznie biały. I zaczęli mi znosić... ale oczywiście wszystkie inne kolory :)
Najpierw na Wielkanoc znalazłam u mojej mamy czarnego kotka, którym dzieci grały w piłkę... To mój ukochany Buzik, którego możecie zobaczyć w bocznym pasku obok psa. Budzik był  kotem niesamowitym, flegmatycznym do bólu... nigdy przy innych nie mógł napić się mleka tak wolno ruszał jęzorem :)
Potem moja siostra przywiozła mi cały miot znaleziony w piwnicy... łącznie z matką! Z tego właśnie miotu jest Fifi - ta na zdjęciu. Była z miotu najbrzydsza, więc została u nas, inne oddałam, chętnych na piękne szare, pręgowane koteczki nie brakowało...
Kuzynka przywiozła mi Gucia, którego koledzy z jej szkoły chcieli powiesić na drzewie...
I tak dalej i tak dalej...
Zaczęło być u nas kociarowato do potęgi, ale nikt tym się nie przejmował.
Do czasu...
Przyszła zima i okazało się, że koty porobiły stada. W kryjówkach spały zgodnie, ale jak przychodziło do jedzenia tłukły się jak nawiedzone! Zamiast jeść warczały na siebie i wbijały sobie nawzajem pazury w łeb! Efekt stada ( widoczny czasami na przejściu dla pieszych) włączał im się do tego stopnia, że jak miałknął jeden, wszystkie wyły jak stado kojotów, a karmienie kończyło się dla mnie podrapaniem i pogryzieniem.
Przyszła wiosna, woła się na jedzenie - żadnego nie ma! Wałęsa się to to i nie ma chętnych na wątróbkę z białym serkiem...
Puenta jest prosta... ostudziło to moją bezwarunkową miłość do kotów. Jest dom - są też zasady. Nie ma łażenia po stołach, żebrania przy obiedzie... i tak to nic nie da, a ja czuję się zawiedziona tą miłością jednostronną...
w końcu pies ma Pana, a kot sługę i chyba nic tego nie zmieni...

6 komentarzy:

  1. Bardzo ładne zdjęcia ! Te ze stokrotkami...
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Swietna ta zabawa zdjeciowa.
    Te ptaszki z pierwszego sa swietne, nie moge sie napatrzec.
    Koty leniuchy tez urocze.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. No to miałaś przejścia z kotami!! Ja miałam najwięcej cztery sztuki!Nigdy się nie gryzły miedzy soba ,tylko z psami toczyły walkę.Póżniej i do psów się przyzwyczaiły.Albo psy do nich!!
    Zawsze jak do Ciebie zaglądam ,to muszę sobie popatrzec na zdjęcia Twojego domu na bocznym pasku! Ślicznie!
    Buziaki

    OdpowiedzUsuń
  4. Lambi, ale mnie ubawiłaś! Super opowiadanko o Twoich kotach!

    A zwierzaki cudne. Zresztą może z powodu extra fotografii?!

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja zawsze chciałam dwa koty i dwa psy. Niestety kotów zrobiło się trzy, co jest moją winą, bo kiedy poszedł Mircio na 2 tyg. wzięłam Dyzia ze schroniska. Skąd miałam wiedzieć, że Mircio założył sobie drugą rodzinę ludzką ale wróci? Mając dwie? Jednak częściej bywa u nas, pewnie dajemy lepsze żarcie...
    Ja je kocham bardzo ale subordynacja musi być.A jak nie to psikacz na koty i ściera na psy. W domu jestem generałem;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Pisklaki rozbrajające... a koty?-nieźle dały popalić ;) Masz kobieto cierpliwość.
    Moja znajomość kwiatków w dniu dzisiejszym jest na poziomie Twojej z 2006 roku. ...a na wsi chcę zapuścić korzonki :o
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń